Rozmowa z Dominiką Mroczkowską-Rusiniak, menadżerką kultury, polską jurorką nagrody EMYA
Paulina Cylka: Zaprosiliśmy Panią na rozmowę o nagrodzie, którą od kilku miesięcy chlubi się Muzeum Pamięci Sybiru. Jest to Europejska Nagroda Muzealna przyznawana przez Radę Europy. To wyróżnienie jest częścią większego programu konkursowego. Proszę wyjaśnić naszym czytelnikom – na czym polega ten program?
Dominika Mroczkowska-Rusiniak: Program ten jest prowadzony przez Europejskie Forum Muzeów (czyli European Museum Forum), które jest niezależną organizacją pozarządową, założoną w 1977 roku z inicjatywy dziennikarza i muzealnika Kennetha Hudsona. Od samego początku EMF działa przy wsparciu Rady Europy. Misją tej organizacji od zawsze było promowanie zmian zachodzących w europejskim muzealnictwie, wymiana doświadczeń i pomysłów i tak zwany networking, czyli tworzenie sieci kontaktów między muzeami.
Czy to oznacza, że każde muzeum może być częścią tego Forum?
W konkursie mogą brać udział muzea znajdujące się na terenie krajów członkowskich Rady Europy, to jest teraz 46 państw. Nie ma znaczenia, czy są to małe czy duże muzea, czy znajdują się w dużych miastach czy małych ośrodkach. Ważne, że zostały otwarte w ostatnich trzech latach lub przeszły znaczącą modernizację czy rozbudowę.
Muzeum Pamięci Sybiru mogło wziąć udział w tym konkursie, ponieważ zostało otwarte w 2021 roku.
Tak, od momentu otwarcia placówki są trzy lata na złożenie aplikacji do EMYA. Co roku do tej nagrody zgłasza się średnio 45 muzeów, bardzo różnego typu, od narodowych po skanseny, muzea miejskie, archeologiczne.
Przy wspomnianym Forum działa Rada Nadzorcza oraz zespół jurorów. Jestem jednym z nich. Naszym zadaniem jest przejrzenie aplikacji, a następnie wizyta w każdym ze zgłoszonych muzeów. To właśnie wyróżnia tę nagrodę od innych wyróżnień europejskich, że juror odwiedza dane muzeum. Nie jest ono oceniane tylko na podstawie aplikacji, ale na podstawie obserwacji przeprowadzonych przez jurora i jego obszernego raportu.
Juror nie może oceniać muzeum ze swojego kraju, dlatego Pani pojechała za granicę, a do nas przybył muzealnik ze Szwajcarii.
Tak, taka jest zasada, że juror z danego kraju nie może oceniać muzeum ani nie może brać udziału w ocenie danego muzeum już na spotkaniu jurorskim. Mogę zabrać głos tylko w momencie, gdy posiadam jakąś informację, która jest bardzo istotna dla oceny tego muzeum…
…ale nie może Pani opiniować?
Mogę przedstawić czyste fakty, na przykład że było zorganizowane jakieś wydarzenie, działanie edukacyjne, o którym nie ma mowy w raporcie, albo juror nie zawarł tej informacji. To jedyny taki moment, kiedy mogę zabrać głos, gdy omawiamy dane muzeum.
Juror przybywa do muzeum oficjalnie, ale potem jest jeszcze jedna wizyta – „tajemniczego jurora”. Proszę o tym opowiedzieć.
Procedura wyłonienia laureatów tej nagrody polega na tym, że początkowo z danym muzeum komunikuje się jeden juror, który zapowiada swoją wizytę. Taka wizyta w muzeum trwa około 4 do 5 godzin. Juror spotyka się z dyrekcją, z pracownikami, jest oprowadzany po wystawie, robi też bardzo dużo zdjęć jako dokumentację fotograficzną, która potem jest przeglądana na obradach. Wraca i pisze obszerny raport. Te raporty mają od kilkunastu do kilkudziesięciu stron, bardzo dokładnie opisujemy poszczególne aspekty działalności muzeum. Posiłkujemy się oczywiście aplikacją, ale przede wszystkim jest to jednak opis naszego pobytu w tym muzeum. Jak się było przyjętym, jakie są relacje w kadrze muzealnej, czym to muzeum jest otoczone – to są wszystko bardzo ważne elementy, które składają się na to, co Kenneth Hudson, który tę nagrodę powołał do życia, nazwał public quality – jakością publiczną. Czasem może się wydawać, że to trudno uchwycić i opisać…
To takie rzeczy jak, na przykład, powitanie przez pracownika przy wejściu do muzeum, zakup biletu…?
Tak, juror ocenia całą wizytę od momentu wejścia do muzeum. Dlatego tak ważna jest jego obecność, bo wiadomo, że w aplikacji można napisać wszystko, a zobaczenie tego miejsca i spotkanie się z ludźmi, które je tworzą, jest czasem zupełnie zaskakujące.
W momencie, w którym juror uznaje, że muzeum, które obejrzał, spełnia nasze wymogi wewnętrzne do głównej nagrody – czyli do nagrody EMYA – albo do nagrody Rady Europy, informuje o tym pozostałych jurorów i wtedy w bardzo krótkim czasie następuje druga wizyta – tak zwana secret visit, o której muzeum nie jest informowane. Jedna osoba z naszego grona jedzie zupełnie anonimowo, jak zwyczajny odwiedzający zwiedza muzeum, przechodzi całą procedurę wypożyczenia audioguide’a, oddania rzeczy do szatni, pobytu w kawiarni, zwiedzenia wystawy. Oczywiście, ten pobyt jest krótszy, ale juror zwraca też uwagę na inne aspekty funkcjonowania muzeum. I ponownie jak ten juror oficjalny – pisze bardzo obszerny raport.
„Nasza” sekretna jurorka, bo od Pani wiem, że była to kobieta, tak dobrze się „zakamuflowała”, że do dzisiaj nie wiedzieliśmy, kto to był i kiedy nas odwiedził.
Nie stosujemy przebrań i nie maskujemy się, ale rzeczywiście, ona też potwierdziła, że nie została rozpoznana i dobrze wtopiła się w tłum. Była pod wielkim wrażeniem i budynku, i miasta. Jurorka jest Argentynką, ale od lat mieszka w Europie, pracuje na uniwersytecie w Göteborgu w Szwecji. Był to jej drugi pobyt w Polsce (po raz pierwszy była na konferencji EMYA w Muzeum POLIN) i było to dla niej duże przeżycie.
Bardzo się cieszymy, jesteśmy przygotowani na przyjęcie gości z różnych obszarów językowych i kulturowych…
Myślę, że po tej nagrodzie będzie ich z pewnością jeszcze więcej.
Podsumujmy: Europejskie Forum Muzeów prowadzi program, w którym są dwie główne nagrody, Nagroda Muzealna Rady Europy (Council of Europe Muzeum Prize) oraz Europejska Nagroda Muzealna (European Museum of the Year Award). Wspomniała Pani o Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie – ono było pierwszym i jak dotąd jedynym w Polsce, które otrzymało Nagrodę EMYA.
2016 rok był bardzo wyjątkowy, ponieważ drugi raz w historii tej nagrody, a konkurs jest prowadzony od 1977 roku, dwa muzea z jednego kraju odebrały główne nagrody. Europejską Nagrodę Muzealną Roku otrzymało POLIN, a Nagroda Muzealna Rady Europy powędrowała do Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.
Nie ukrywam, a mam doświadczenie jako korespondentka tej nagrody, a teraz jurorka, że jest to olbrzymie docenienie pracy muzealników ze wszystkich działów. Jest to rzecz naprawdę bardzo cenna i wyjątkowa, bo niełatwo dostać tę nagrodę. Corocznie kandyduje bardzo dużo dobrych muzeów, są bardzo wyśrubowane kryteria i naprawdę – nagrodzone muzea to czołówka europejska.
Nagroda Muzealna Rady Europy przyznana nam została przez Radę Europy w grudniu 2023 roku. Dyrektor Muzeum Pamięci Sybiru odebrał ją w Strasburgu 16 kwietnia. Jak wygląda wyłanianie laureata tego wyróżnienia?
Jest to inny proces niż w przypadku pozostałych nagród. Po wizycie jurorskiej w danym muzeum, tak jak mówiłam, piszemy raporty, a następnie spotykamy się w listopadzie na dwudniowych obradach, na których analizujemy i omawiamy wszystkie zgłoszone muzea i zaczynamy typować je do nagrody. W przypadku Nagrody Muzealnej Rady Europy ten proces przebiega trochę inaczej, ponieważ my sami nie wybieramy laureata. My rekomendujemy z puli wszystkich zgłoszonych muzeów, jakie zostały zakwalifikowane do konkursu, trzy muzea, które następnie poddawane są głosowaniu na posiedzeniu Komisji Kultury na Walnym Zgromadzeniu Rady Europy. Czyli naszym zadaniem jako jurorów jest wyłonienie maksymalnie trzech muzeów, a następnie omówienie ich na tej komisji. Głosowanie jest od nas zupełnie niezależne.
Proszę przypomnieć, do jakich wartości odnosi się Nagroda Muzealna Rady Europy i jakie muzea mają szansę ją otrzymać?
Nagroda Muzealna Rady Europy to nagroda, która honoruje muzeum skupiające się na ochronie i promowaniu praw człowieka, demokracji i praworządności; muzeum, którego ekspozycja, działalność naukowa i edukacyjna przyczyniają się do upowszechniania europejskiego dziedzictwa kulturowego, a także do poszanowania praw człowieka i demokracji. Celem tej nagrody jest też zwrócenie uwagi, jak różnorodne jest dziedzictwo kulturowe Europy i jak to dziedzictwo może wzajemnie oddziaływać lokalnie, ale też w wymiarze europejskim.
Czy to oznacza, że juror, który nas odwiedzał, prezentował nasze muzeum w Strasburgu?
Nie. Były prezentowane trzy muzea i robił to juror, który nie był w żadnym z nich, ale miał raport z naszych obrad, aplikacje i nasze raporty. Oczywiście w trakcie przygotowania tego wystąpienia kontaktował się z jurorami, którzy byli w danym muzeum, żeby dopytać o szczegóły.
Porozmawiajmy teraz o Europejskiej Nagrodzie Muzealnej Roku, po angielsku European Museum of the Year Award, tłumaczonej też jako „Europejskie Muzeum Roku”.
Przyjęło się już w języku polskim, że mówimy „nagroda EMYA”. Jest ona przyznawana równolegle z Nagrodą Muzealną Rady Europy, ale funkcjonuje na trochę na innych zasadach. Jest ona przyznawana muzeum za to, co Kenneth Hudson nazwał public quality, czyli wyjątkową jakość publiczną danego muzeum. Ta nagroda łączy w sobie docenienie działalności muzeum w podejściu do prezentacji ekspozycji, kreatywnych działań edukacyjnych, rozbudowanych działań naukowych oraz promocyjnych i oczywiście są to takie działania, które wspierają wartości demokratyczne i prawa człowieka. Bardzo ważna jest ekspozycja, ale to nie muszą być wybitne dzieła sztuki, nie o to chodzi.
Oceniając muzeum i nominując je do nagrody, jurorzy zwracają uwagę też na to, czy muzeum włącza do działania lokalną społeczność, dąży do zrównoważonego rozwoju, próbuje łączyć ludzi o różnych przekonaniach politycznych lub społecznych. Ta ocena jest też czasami bardzo trudna do takiego wypunktowania, ponieważ nieraz o nagrodzie decyduje jeden program, jedno konkretne działanie, i jak się spojrzy na historię nagród i jakie muzea je dostały– można zobaczyć, że wielkość muzeum czy jego budżet zupełnie nie mają znaczenia.
Rozumiem, że bardziej chodzi o zaangażowanie społeczne muzeum?
Tak, i o oto, co muzeum daje lokalnej społeczności – czy muzeum nie funkcjonuje samo dla siebie, ale jest częścią tkanki miejskiej i częścią społeczności, która też współtworzy to muzeum.
Podczas oceniania i wyłaniania laureata brana jest pod uwagę też cała przestarzeń muzeum jako całość. Obejmuje ona nie tylko wystawy stałe i czasowe, ale wszelkie udogodnienia dla zwiedzających. Zwracamy uwagę, jaka jest dostępność dla osób ze szczególnymi potrzebami, czy jest kawiarnia lub restauracja, czy jest sklep muzealny, przestrzeń do odpoczynku, ale może też do wyciszenia. To wszystko jest brane pod uwagę i bardzo dokładnie omawiane, a następnie procedowane, jeśli chodzi o nagrodę.
Nie jest łatwo dostać te nagrodę, muszę przyznać. Mamy naprawdę dużo dobrych muzeów, wiadomo też, że muzea, które się zgłaszają do tej nagrody, mają przemyślane aplikacje. Rzadko się zdarza, że zgłasza się słabo przygotowane muzeum.
Chciałabym zapytać o Pani doświadczenie w ocenianiu muzeów. Od jak dawna jest pani jurorką w konkursie?
Pełnię tę rolę od dwóch lat. Juror jest mianowany przez Radę Nadzorczą Europejskiego Forum Muzeów, jego kadencja trwa maksymalnie 6 lat. Moim oraz pozostałych jurorów zadaniem jest ocena muzeum, dopuszczenie do konkursu lub mianowanie do jednej z nagród. Corocznie jurorzy odwiedzają około 5-6 muzeów. Przed taką wizytą najpierw zapoznajemy się z wnioskiem, przeglądamy stronę internetową, media społecznościowe, patrzymy jak muzeum się komunikuje z odbiorcami. Przygotowujemy też listę pytań czy zagadnień, które chcielibyśmy podczas takiej wizyty poruszyć.
Podczas samej wizyty spotykamy się z dyrekcją, czasami także z większym gronem pracowników, np. z działami edukacyjnymi czy promocyjnymi. Po obejrzeniu wystawy i oprowadzeniu przez wskazaną osobę zwiedzamy też muzeum samodzielnie. To jest taki moment, żeby się chwilę zastanowić, pobyć samemu w tym muzeum, zrobić dokumentację fotograficzną, ale też ochłonąć po spotkaniach, które zazwyczaj są bardzo intensywne.
Rozumiem, że chodzi o to, by wczuć się w to, jak muzeum zwiedza przeciętny odwiedzający, a nie ktoś specjalnie traktowany?
Tak, to ważne podczas oceniania danego muzeum. Ja bardzo często przyglądam się innym zwiedzającym. Lubię śledzić, jak się zachowują, czy czytają wszystkie teksty czy przechodzą dalej. Oczywiście wiem, że ludzie bardzo różnie zwiedzają muzea i ten wycinek, który widzę, nie jest regułą, ale bardzo często dużo mówi o muzeum.
Te raporty są wyzwaniem, zazwyczaj to kilkanaście lub kilkadziesiąt stron, razem ze zdjęciami. Opisujemy różne aspekty działalności muzeum, między innymi atmosferę panującą w muzeum. To taka rzecz, której nie wyczytamy z aplikacji. To dopiero możemy przeżyć, będąc na miejscu. Dlatego też te wizyty są takie długie. Zdarzało się kilkakrotnie, że juror wracał następnego dnia do muzeum.
Dlaczego?
Właśnie dlatego, że miał poczucie, że jeszcze musi pobyć chwilę w tym miejscu. Na przykład były bardzo długie spotkania z dyrekcją i oprowadzanie, a on ma potrzebę pobycia samemu, żeby pewne rzeczy przemyśleć i zaobserwować.
Wizyta w muzeum jest doświadczeniem, także olbrzymim przeżyciem. Szczególnie w przypadku Państwa muzeum, o bardzo specyficznym temacie, trudnym dla osoby, która nie zna historii. Oczywiście, jurorzy są bardzo dobrze przygotowani, znają aplikacje, ale jasne jest, że ja jako jurorka z Polski będę dużo więcej wiedziała o historii Sybiru niż juror ze Szwajcarii.
Często następuje taki moment zderzenia z tym, co się zwiedza, i jest potrzebny moment wyciszenia i ochłonięcia. My te raporty piszemy zazwyczaj zaraz po powrocie, ale czasami jest tak, że jedziemy do kolejnych muzeów w danym kraju i dopiero gdy wracamy, zaczynamy analizować i opisywać.
Spotykamy się następnie w listopadzie, po obejrzeniu wszystkich muzeów i po anonimowych wizytach, na dwudniowych obradach. Omawiamy wizyty, raporty, dyskutujemy o nominacjach do poszczególnych nagród i przeprowadzamy głosowanie. Do każdej z nagród nominowanych jest zazwyczaj kilka muzeów. Trzeba być naprawdę bardzo dobrze przygotowanym, mieć mocne argumenty, jeśli się chce, żeby wygrało to muzeum, które uważamy za najlepsze albo które naszym zdaniem spełnia wszystkie kryteria do danej nagrody. Jest to niesamowite doświadczenie. Obrady są czasem burzliwe, spieramy się, bardzo mocno dyskutujemy, ale nagrody musimy przyznać podczas tych dwudniowych obrad i te decyzje muszą być jednomyślne.
Głosujecie tak długo, aż dojedzie do jednomyślnego wyboru?
Tak, śmiejemy się, że nie wychodzimy z pomieszczenia, dopóki nie zdecydujemy ostatecznie, jakie muzea otrzymują nagrody.
Co najbardziej Pani ceni w pracy jurorki?
Jest tutaj kilka aspektów, które wydają mi się niezwykle istotne. Pierwszy to oczywiście możliwość poznania muzealników z różnych europejskich placówek. To jest doświadczenie niesamowite, ponieważ odwiedza się przeróżne muzea: narracyjne, archeologiczne, małe miejskie i gigantyczne, z olbrzymimi budżetami. Każde muzeum jest inne, prowadzi inną politykę komunikowania się z odbiorcą, Inaczej rozumie metody pracy w muzeum i podejścia do różnych tematów.
Jest to też okazja do śledzenia nowych trendów w europejskim muzealnictwie. Zwiedzając muzea, wyłapujemy pewne wspólne cechy, potem te cechy i trendy mają odzwierciedlenie na corocznej konferencji Europejskiego Forum Muzeów, gdzie wszystkie nominowane muzea się prezentują. Grupujemy je w panele tematyczne i muzea mają możliwość przedstawienia i omówienia swojej pracy.
Jak już mówiłyśmy, jako jurorka z Polski nie może Pani oceniać polskich muzeów. Czy może nam Pani zdradzić, do jakich krajów pojechała i jakie odwiedziła muzea?
Tak, oczywiście, to nie jest tajemnicą. (Tajny jest przebieg głosowania oraz do maja jest tajemnicą, kto dostał główną nagrodę oraz kolejne, wręczane w ramach Europejskiego Forum Muzeów.) W zeszłym roku wizytowałam muzea w Estonii, Czechach, Danii i Norwegii.
Jak słyszałam od jurora, który nas odwiedzał, robicie to Państwo pro publico bono, nie macie diet, nie jesteście opłacani jako jurorzy.
Tak, to prawda, zarówno Rada Nadzorcza, jak i wszyscy jurorzy nie dostają wynagrodzenia za swoją pracę. Oczywiście, koszty naszego wyjazdu są pokrywane przez Europejskie Forum Muzeów, rozliczamy się po każdym takim wyjeździe, przedstawiając wydatki. Stąd, że jest to organizacja pozarządowa, niedysponująca wielkim budżetem, tak naprawdę koszt wizyty danego jurora pokrywa w dużej mierze muzeum, które aplikuje. Dlatego też często juror jedzie do danego kraju, bo ma inne zobowiązania, np. naukowe czy w pracy muzealnej.
Proszę powiedzieć, jakie trendy w nowoczesnym muzealnictwie dostrzega Pani na podstawie swoich podróży?
Trendów jest wiele, tak jak wiele jest rodzajów muzeów i krajów członkowskich Rady Europy. Ale można wyłapać tych kilka trendów dominujących. Krzysztof Pomian we wprowadzeniu do wydanej niedawno w Polsce publikacji Muzeum. Historia światowa zwrócił uwagę, że muzea są zarazem oknami wystawowymi i zwierciadłami naszych społeczeństw.
Tak samo muzea, kolekcje i ekspozycje ewoluują – jak ewoluuje społeczeństwo. Muzea, według mojej obserwacji, coraz szybciej reagują na wyzwania stawiane przed współczesnym człowiekiem. Dotyczy to chociażby zdrowia psychicznego czy ochrony środowiska.
Obserwuję, że muzea reinterpretują dziedzictwo, spoglądają krytycznie na dotychczas przyjęte kanony, kwestionują znaczenie tego, czym jest narodowość. Takim przykładem może być Narodowe Muzeum Sztuki, Architektury i Wzornictwa w Oslo, które otworzyło się w zeszłym roku i w holu głównym umieściło instalację artystyczną saamijskiej artystki Máret Ánne Sara.
Jest to rzeczywiście instalacja olbrzymia i wstrząsająca. Przedstawia 400 czaszek reniferów przebitych pojedynczą kulą. Połączone są drutem i tworzą pewnego rodzaju płynny dywan, ponieważ falują przy najmniejszym dotknięciu. Artystka wywodzi się z ludu Saamów, czyli najstarszego ludu Skandynawii, przeciw któremu rząd norweski przez lata prowadził politykę dyskryminacji i kolonizacji.
Muzea stają się miejscem, w którym oddawany jest głos ludziom, społecznościom, kulturom, które wcześniej były tłumione?
Tak, często były marginalizowane lub zupełnie pomijane kanonie, w rozumieniu, czym na przykład jest muzeum narodowe. I tę zmianę możemy obserwować. Świetnym przykładem jest Narodowe Muzeum Estońskie, które jest muzeum etnograficznym. W 2018 r. dostało Nagrodę im. Kennetha Hudsona.
W niektórych krajach te muzea reagują szybciej, w innych wolniej, to wynika z bardzo różnych powodów, ale to rzeczywiście się dzieje.
Kolejnym trendem, który obserwuję, jest wzrost aktywności muzeów w obszarze partycypacji. To nie jest nowa rzecz, muzea partycypacyjne istnieją na całym świecie i bardzo dobrze rozumieją znaczenie udziału społeczności w działaniu muzeum, we współtworzeniu programów czy edukacyjnych, czy nawet naukowych.
Chodzi więc o to, aby tych, którzy wcześniej byli traktowani jako widzowie, goście, włączać w działania – żeby współtworzyli muzeum?
Tak, muzea zupełnie odchodzą od bycia takim miejscem, które prezentuje tylko wyłącznie kolekcje. To się bardzo zmieniło. Muzea już dawno zrozumiały, że udział widza nie może być ograniczony tylko do roli odbiorcy, ale że lokalne społeczności, ludzie odwiedzający muzeum, powinni je współtworzyć. To nadaje zupełnie nową jakość danej placówce, zupełnie inaczej rezonuje. Muzeum nie jest taką wyspą, która istnieje sama dla siebie, ale jest powołana dla ludzi i współtworzona przez mieszkańców np. danego miasta.
Czy jakiś przykład takiego muzeum może nam Pani podać ze swojego doświadczenia?
W tym roku miałam przyjemność odwiedzenia Muzeum Kalamaja w Tallinie, oddziału muzeum miejskiego. To jest placówka całkowicie partycypacyjna.
Kalamaja to jedna z najstarszych dzielnic Tallina, kiedyś głównie zamieszkiwana przez rybaków, obecnie coraz bardziej staje się dzielnicą hipsterską, gdzie mieszkanie jest pożądane.
Należy się domyślać, że czeka tę dzielnicę gentryfikacja…
Tak, ten proces już zachodzi, wprowadza się bardzo dużo ludzi wolnych zawodów, ale to paradoksalnie przyczynia się też do aktywizacji lokalnej społeczności. Miasto wyszło z założenia, że w jednej z malutkich willi stworzy muzeum zrobione od podstaw właśnie przez lokalną społeczność.
Zaczęło się od badań mieszkańców – co oni by chcieli zobaczyć w tym muzeum. Zaczęto zbierać obiekty; zbiory powstały w 100 procentach z obiektów darowanych przez lokalną społeczność. Badania pokazały, jak ludzie chcieli, żeby to muzeum prezentowało ich i ich dzielnicę. Mieszkańcy głosowali też za koncepcją identyfikacji wizualnej. Nie znam innego muzeum, które by było tak otwarte, żeby zaproponować projekty identyfikacji wizualnej i poddać je pod głosowanie.
To niezwykłe przejście od tego, czym muzeum było na początku – świątynią sztuki i wiedzy – do miejsca, w którym każdy może się odnaleźć i wnieść coś od siebie…
Tak, to już jest zupełnie nowa jakość postrzegania, czym jest muzeum i jaką rolę pełni. Wspomniane przeze mnie Muzeum Kalamaja to również projekt edukacyjny prowadzony i wymyślany przez lokalną społeczność. Pracują tam na stałe cztery kuratorki, które wspierają chętnych w przygotowaniu wystaw, bo wszystkie ekspozycje czasowe są też organizowane przez lokalną społeczność. Muzeum ma na nie budżet, ale nie ma harmonogramu wystaw czasowych. Kuratorki mówią, że to muzeum musi działać o 200 procent szybciej niż normalnie działa muzeum, ponieważ od pomysłu musi być tylko kilka chwil, by ten projekt wykonać. Trzeba więc bardzo szybko działać, być elastycznym.
Przykładem może być ekspozycja, którą widziałam podczas mojej wizyty w muzeum – wystawa tapet. Cała dzielnica Kalamaja jest zabudowana budynkami drewnianymi. Myślę, że to będzie bardzo dobrze zrozumiałe dla mieszkańców Podlasia. Państwo bardzo dobrze wiedzą, jak się żyje w takich budynkach i jak wyglądają wnętrza.
Podczas jednego z remontów odkryto sześć warstw tapet, bo jak wiemy, zazwyczaj naklejało się jedną warstwę na drugą. Osoba remontująca ten budynek przyszła do muzeum i powiedziała: „Ja odkryłam sześć warstw tapet. Ile jest warstw w innych domach?”. I powstała wystawa czasowa bardzo atrakcyjnie pokazująca, jakie na przestrzeni lat były trendy – w latach 20., 30., po wojnie – we wzornictwie. Więc to są właśnie takie działania i takie pomysły, na które muzeum reaguje. Nie wyklucza. Do muzeum przyszła pani, która powiedziała, że wie wszystko o… szczurach, które żyją w dzielnicy, zna ich zachowania. Jest to najpopularniejsza wycieczka, uwielbiana przez dzieci.
Wycieczka po dzielnicy śladem szczurów?
Tak, ludzie przemieszczają się, wchodzą do piwnic. Przed wejściem do malutkiej sali edukacyjnej jest mumia szczura umieszczona w podłodze, którą to mumię podarowała właśnie pani prowadząca te spacery. Jest też oprowadzanie, bardzo popularne, śladem studzienek kanalizacyjnych.
Skąd ten pomysł?
Okazało się, że historię dzielnicy można w niesamowity sposób opowiedzieć przez studzienki kanalizacyjne i to, gdzie one były produkowane i jak do dzielnicy trafiały. Samo muzeum jest bardzo małe, ale otwarte na wszelkiego rodzaju pomysły. Organizowane są tam, oczywiście, spotkania – i takie, na których się decyduje, co w dzielnicy robić, ale też są obchodzone urodziny. Każdy tam może wejść i czuć się jak u siebie w domu.
Muzeum ma oczywiście swoje godziny funkcjonowania, ale kuratorka i dyrektorka muzeum mieszka naprzeciwko, więc widzi z okna, czy ktoś tam stoi, czy ma jakąś sprawę, i wychodzi. To trochę praca 24 godziny na dobę, ale na spotkaniu z tymi muzealniczkami widziałam ich niesamowitą energię. Jest to bardzo ciężka praca, bo bardzo intensywna, nieprzewidywalna, ale też widać, jaką radość i jaką energię do działania daje wspólnota lokalna.
To musi być bardzo satysfakcjonujące! I jak bardzo poszerza to nasze wyobrażenie o tym, czym jest muzeum, co się do niego „nadaje”, co się w muzeum pokazuje, ale też dla kogo jest muzeum…
Tak, kuratorki mówiły, że pierwszy etap był trudny. Pierwotnie mieszkańcy dzielnicy byli dość zamkniętą społecznością. Jak zaczęły się te pierwsze profesjonalne badania, wywiady, to pierwszą odpowiedzią większości mieszkańców było: „Ale ja nie mam nic do powiedzenia, ja tu mieszkam całe życie, chcecie robić muzeum o tej dzielnicy, o moim życiu?”.
Badacze wiedzieli, że takie odpowiedzi są prawdopodobne, ponieważ ludzie są zaskoczeni. Kojarzą muzeum z wielką sztuką, ekspozycją, z naukowcami, którzy to przygotowują. Tu nagle dostają informację, że oni mają tworzyć to muzeum. Ale i kuratorki, i badacze, którzy prowadzili badania, podeszli do rozmówców tak: „No dobrze, to opowiedz, jakie dźwięki ci się kojarzą z tą dzielnicą, jakie zapachy”.
Myślę, że będzie to też dla Waszego regionu charakterystyczne – tam są drewniane domy wielorodzinne i wyszło w rozmowach, że mieszkańcy żyją życiem innych rodzin, bo wszystko słychać. Że to nie jest życie w izolacji, tylko tak naprawdę z sześcioma rodzinami i jedną toaletą na korytarzu, bo wiadomo, że po wojnie domy jednorodzinne przerabiano na wielorodzinne. To wszystko, o czym ja mówię, te historie i ci ludzie, znajdują odzwierciedlenie na wystawie stałej.
Czy to Pani zdaniem jest przyszłością muzeów? Wychodzenie do ludzi, włączanie ich w proces tworzenia wystaw, przygotowywanie projektów, które mają szeroki zasięg społeczny?
Myślę, że tak. Ta partycypacyjność już weszła na stałe do programu każdego muzeum, ponieważ nie da się już teraz tworzyć muzeum bez udziału ludzi z zewnątrz, którzy chcą uczestniczyć w budowaniu takiego muzeum. Jak będą wyglądały te muzea w przyszłości? Po ostatnich wydarzeniach, pandemii, wojnie w Ukrainie, nie wybiegam zbytnio w przyszłość. Na pewno nadal będą powstawały muzea immersyjne, mocno multimedialne. Rośnie kolejne pokolenie zanurzone w coraz to nowszych technologiach, to już jest część naszego życia.
Tak, to nie są ludzie, którzy będą chcieli oglądać eksponaty w gablotach. Żyją ze smartfonem w ręku. Czego oni będą potrzebowali od muzeum?
Na pewno, idąc do muzeum, będą mieć ten smartfon w ręce. Pytanie, jak ich potrzebę życia z tym smartfonem wykorzystać. Jak im pomoc, żeby te smartfony wykorzystali w taki sposób, by zdobyć wiedzę w muzeum, w którym przebywają. Z drugiej strony takie muzea są niezwykle kosztowne i bardzo szybko wymagają aktualizacji, naprawy, wymiany ekspozycji. Bardzo łatwo zrobić muzeum zupełnie multimedialne, bez eksponatów, bez potrzeby opieki konserwatorskiej, ale też te muzea bardzo szybko się starzeją.
Tak jak trendy – żyją krótko?
Wchodzą nowe aplikacje, nowe obszary komunikowania się i ludzie bardzo szybko za tym podążają. I takie muzea też muszą szybko podążać, bo przestają być istotne dla widza.
Na koniec chciałam jeszcze zapytać o Pani odwiedziny w muzeach – takie prywatne. Muzealnik chyba trochę inaczej zwiedza muzeum…
Oj, tak. Muszę przyznać, że dla mnie zwiedzanie muzeum to zupełnie inne doświadczenie niż dla takiego regularnego widza. Praca w Muzeum Narodowym w Warszawie i moje doświadczenie zawodowe w tym obszarze sprawiają, że często nie mogę się skupić na ekspozycji, ponieważ jednocześnie patrzę na wszystkie inne komponenty danego muzeum.
Przykuje moją uwagę krzywo wisząca tabliczka, literówka w opisie. Są to takie rzeczy, które – przyznać muszę – negatywnie wpływają na odbiór muzeów. Ale nie zmienia to faktu, że uwielbiam do nich chodzić, sprawia mi to przyjemność, szczególnie wtedy, gdy widzę, jak olbrzymi wkład, jaki wysiłek był włożony w tworzenie takiej wystawy. Dostrzega się to, jeśli pracowało się kiedyś „po drugiej stronie”. Tym bardziej się docenia np. pracę w komunikacji, promocji czy marketingu, bo to jest taki obszar zazwyczaj w muzeach mniej widoczny, jeśli chodzi o powstawanie wystawy, a kluczowy w dzisiejszym świecie. Zrobienie wystawy to jedno, ale żeby przyszli na nią ludzie – to jest zupełnie inna rzecz. A w obecnych czasach, wydaje mi się – coraz trudniejsza.
Rozmawiała Paulina Cylka
